niedziela, 21 września 2025

Recenzja - „Dom z liści” Mark Z. Danielewski

Czy jesteś w stanie rozwiązać zagadkę tajemniczego domu?

Johnny Truant, młody pracownik studia tatuażu, trafia na rękopis pozostawiony przez zmarłego starca, Zampanò. Tekst okazuje się być szczegółową analizą filmu dokumentalnego „The Navidson Record”. Problem w tym, że film… prawdopodobnie nie istnieje.

Sam dokument opowiada o rodzinie Navidsonów, która wprowadza się do nowego domu na Ash Tree Lane. Szybko okazuje się jednak, że dom skrywa tajemnicę: jego wnętrze jest większe niż zewnętrzna fasada, a przestrzeń nieustannie się zmienia. Korytarze i pokoje pojawiają się tam, gdzie nie powinno ich być, a to, co początkowo wydaje się drobną anomalią architektoniczną, z czasem przeradza się w coś koszmarnego i nieludzkiego.

Ta powieść to totalna immersyjność.

Tekst nie jest linearną narracją – przypisy prowadzą czytelnika w inne miejsca, zdania potrafią ciągnąć się przez kilka stron lub rozpaść na pojedyncze słowa porozrzucane po kartce, a niektóre fragmenty wymagają fizycznego obracania książki. Ta forma nie jest jednak pustym zabiegiem – sposób zapisu odzwierciedla to, co dzieje się w fabule, np. klaustrofobiczne korytarze przedstawione poprzez tekst wciskający się w marginesy albo sceny pościgów, gdzie akapity stają się coraz krótsze, wywołując przyspieszone bicie serca. Dzięki temu otrzymujemy książkę w książce, wielowarstwową opowieść, w której fakty mieszają się z interpretacjami, a prawda staje się coraz mniej uchwytna.

To nie jest tylko powieść grozy.

Jeśli szukasz natychmiastowego zastrzyku grozy, to ta książka nie jest właściwym wyborem. Siła „Domu z liści” tkwi w jego atmosferze. Nie oferuje tanich strachów – zamiast tego buduje napięcie powoli, poprzez niedopowiedzenia, fałszywe tropy i nadmiar informacji, które czytelnik musi sam złożyć w całość.  Lektura wymaga ogromnego skupienia, cierpliwości i gotowości na intelektualną zabawę – często trzeba wracać do poprzednich stron, analizować przypisy i szukać ukrytych powiązań. To nie jest książka do czytania w biegu – wymaga czasu, uwagi i otwartości, ale odpłaca się niezapomnianym doświadczeniem.

Dusząca, klaustrofobiczna, niekomfortowa, dziwna, halucynacyjna, niemożliwa.

Nie jestem pewien, czy w ogóle da się „zrozumieć” wszystko, co powinno się „zrozumieć” podczas jednej lektury. That’s crazy. 

Ta historia jest analizowana i interpretowana na wiele sposobów – i to kolejny powód, dla którego wciąż jest czytana i omawiana, ponad dwadzieścia lat po publikacji.

„To nie jest dla ciebie”.

Czy „Dom z liści” to dzieło sztuki, czy raczej literacki eksperyment? Możliwe, że jedno i drugie. To książka, która wywołuje skrajne emocje – można ją pokochać za wyjątkową formę i wielowarstwową fabułę albo znienawidzić za chaos i wymagający styl. Lektura może być aż tak pochłaniająca, że jestem pewien, iż wielu czytelników będzie się zastanawiać, czy treść jest w ogóle warta zachodu.

Dla mnie była to jedna z najbardziej niezwykłych i intensywnych lektur ostatnich lat – tekst, który pochłania i wciąga w grę, z której trudno się wyrwać.

Recenzja - "Dałem ci oczy, a ty spojrzałaś w ciemność" Irene Solà


 Powieść „Dałem ci oczy, a ty spojrzałaś w ciemność” to niezwykła opowieść osadzona w odległym zakątku, gdzie historie wielu kobiet splatają się przez pokolenia — poprzez małżeństwa, klątwy, pakty z diabłem i niewidzialną więź, która płynie w ich żyłach. To mistyczna saga, w której codzienność miesza się z wyobraźnią, a świat realny i świat duchów, demonów i wilków istnieją równolegle, tworząc wspólnie przejmującą, momentami makabryczną historię.

Akcja książki rozgrywa się w ciągu jednego dnia w starym wiejskim domu. Z murów tego domostwa wyrasta całe drzewo genealogiczne kobiet, ich losów, miłości, cierpień i buntów.

Autorka tworzy świat pełen katalońskiego folkloru, zbudowany z dzikiej przyrody i przesądów, w którym bohaterki żyją w nieprzyjaznym środowisku, zmagając się z niebezpieczeństwami, wojnami i lękami przodków. W tej historii kluczowe jest dziedzictwo, które niczym fatum przechodzi z matki na córkę.

Moja interpretacja podpowiada mi, że ta powieść jest przede wszystkim opowieścią o przesądach, ezoteryce i duchowości, ale także o trudnym upływie czasu oraz o walce o przetrwanie.

Struktura książki jest niezwykle oryginalna – podzielona na sześć momentów dnia (świt, poranek, południe, popołudnie, wieczór i noc), które początkowo wydają się chaotyczne i trudne do uchwycenia. Mnogość postaci pojawiających się i znikających, wchodzących w relacje, których sens na początku jest niejasny, może przytłoczyć. Jednak z każdą kolejną stroną chaos zaczyna się układać, a historia nabiera kształtu. Gdy wszystkie wątki zaczynają łączyć się w jedną całość, czytelnik ma ochotę rozpocząć lekturę od nowa — z nowym spojrzeniem, już takim, które rozumie i akceptuje magię oraz to, co pozornie niemożliwe.

Irene Solà w wyjątkowy sposób podejmuje temat cierpienia — w każdej jego formie. Pisze o stracie i jej znaczeniu (lub braku znaczenia), o gniewie, beznadziei, okrucieństwie, namiętności, o różnicach w doświadczeniach kobiet i mężczyzn.

Jej bohaterki zdają się przeklęte przez zawarty niegdyś pakt z diabłem, ale jednocześnie są zniszczone przez życie, które przypomina jałowe pustkowie, naznaczone przemocą i przymusem narzuconym przez patriarchalny porządek świata.

Język i styl tej powieści zasługują na osobne wyróżnienie. Solà potrafi w trzech wersach odebrać dech w piersiach, a jej proza jest jak misterna tkanina utkana z poetyckich obrazów, symboli i metafor. Estetyka w tej książce często zdaje się ważniejsza niż sama narracja — pojawiają się postacie muzyków grających na czubkach głów, figury drzew nagle przekształcające się w łokcie lub ramiona, na których można się oprzeć.

Tekst jest pełen bogatego słownictwa, niekończących się opisów, literackich zwrotów akcji i odniesień — wymaga od czytelnika cierpliwości, ale nagradza go niesamowitym pięknem, zarówno estetycznym, jak i narracyjnym.

Krótka objętościowo, ale rozciągnięta na wieki — przypomina dzieła takie jak „Sto lat samotności” czy „Dom duchów”.

To jedna z najbardziej niezwykłych i najdziwniejszych książek, jakie można przeczytać. Jeśli Irene Solà nie ma jeszcze fana, to znaczy, że jestem martwy. Pisarska sztuka  Solà wciąż wymyka się próbom zrozumienia - jej tekst żyje własnym życiem, ukrywa się i ucieka, nigdy nie pozwalając nam w pełni go pojąć. To książka, do której chce się wracać wielokrotnie, by za każdym razem odkrywać nowe sensy i warstwy. Postać Bernadety - jedna z najbardziej złożonych i poruszających bohaterek literackich ostatnich lat. 

Jaka jest Wasza ulubiona seria książkowa? 📖

 Ostatnio udało mi się zdobyć pięknie wydane tomy serii „Ulysses Moore”.

Nasi bohaterowie odkrywają w niej tajemnicze drzwi prowadzące do innych czasów i miejsc. Każdy tom to nowa podróż pełna zagadek, niebezpieczeństw i sekretów… a wszystko spaja postać tajemniczego… Ulyssesa Moore’a. 


Recenzja trzeciego tomu komiksu - „Bastion” Stephena Kinga

„Bastion. Ocalałe dusze” oferuje nam mnóstwo nowych postaci, które wzbogacają historię. Rozproszeni ocaleni zaczynają łączyć siły w zrujnowanej Ameryce. Zmęczeni, ale zdeterminowani — szykują się na starcie z tajemniczym, „Mrocznym Człowiekiem”. Aby mieć szansę w tej walce, potrzebują kogoś, kto ich zjednoczy i stanie naprzeciw ciemności.

W końcu nasi bohaterowie dotarli do domu Matki Abigail. Tak bardzo ją uwielbiam, że aż trudno mi to wyrazić. Jej aura znana z książki została w komiksie przedstawiona niesamowicie.

Tom trzeci koncentruje się na pozytywnej stronie epickiej konfrontacji dobra ze złem. Choć pojawia się wiele spokojnych scen i romantycznych zachodów słońca, kontrastują z nimi szarości otaczające niektóre postacie. Dwie naprawdę tragiczne śmierci dodatkowo podkreślają trudną sytuację naszych bohaterów.

Cały czas jestem pod dużym wrażeniem komiksowej adaptacji „Bastionu”. Naprawdę oddaje sprawiedliwość materiałowi źródłowemu. Widzimy również więcej snów bohaterów — teraz nabierają one jeszcze większego znaczenia dla fabuły.

Wiem, że trzeci tom miał trudne zadanie, bo to moment, w którym trzeba wprowadzić wielu nowych bohaterów i połączyć ich relacje z postaciami znanymi wcześniej. Mimo to nie było chaotycznie — według mnie narracja i ekspozycja były poprowadzone starannie (choć muszę przyznać, że czytałem książkę, więc trudno mi ocenić, jak odebrałby to ktoś bez takiego zaplecza).

Postacie i ilustracje są nadal spójne z poprzednimi tomami, a styl narracji — szczególnie pod koniec — jest najwyższej klasy i sprawia, że czytelnik chce śledzić dalej podróż bohaterów.

Jesteśmy już na półmetku sześciotomowej serii i myślę, że można śmiało powiedzieć: jest dobrze. Znajdujemy się dokładnie tam, gdzie powinniśmy. 

Dobro i zło wkrótce się zderzą, frakcje się uformowały, a najlepsze dopiero przed nami. Jesteście gotowi? Ja nie mogę się doczekać czwartego tomu. 

niedziela, 14 września 2025

Baśniobór - nowe wydanie! 💘

We współpracy z @wydawnictwo_wilga ogromną przyjemność pokazać Wam nowe, przepiękne wydanie całego pięciotomowego cyklu „Baśniobór” — teraz z kolorowymi brzegami!

Już niedługo zacznę lekturę i mam przeczucie, że będzie to przygoda, która totalnie mnie pochłonie. Nie wierzę, że jeszcze nie czytałem tej serii!  Dla tych, którzy jeszcze nie znają:

Kendra i Seth Sorensen trafiają na dwa tygodnie do dziadka, co wcale ich nie cieszy. Już na początku otrzymują listę zakazów i reguł, których nie rozumieją. Wkrótce odkrywają jednak, że dziadek opiekuje się Baśnioborem – niezwykłym rezerwatem, gdzie żyją magiczne istoty: psotne chochliki, groźne trolle, złośliwe wiedźmy czy dumne wróżki. Złamanie zasad prowadzi do serii niebezpiecznych wydarzeń. Aby ocalić rodzinę i ten niezwykły świat, Kendra musi zdobyć się na odwagę, a Seth nauczyć odpowiedzialności. To opowieść o sile rodzeństwa, które staje oko w oko z tajemnicami baśniowego świata.

Już wkrótce wrócę z pełną opinią o „Baśnioborze” i poszczególnych tomach — myślę, że pod koniec września będę w stanie przedstawić Wam pierwszy tom! 

sobota, 13 września 2025

Recenzja - "Zabawa w chowanego" Søren Sveistrup

Tym razem autor zabiera czytelników w świat seryjnego mordercy, którego słabością są dziecięce karty do liczenia oraz zabawa w chowanego. Wszystkie jego ofiary były śledzone, otrzymywały dziwne anonimowe wiadomości ze zdjęciami i wierszykami z książek dla dzieci…a potem odkrywano ich zmasakrowane ciała.

Zabójca bierze udział w sadystyczniej grze, a Thulin i Hess są zdeterminowani, by go dorwać. Gdy znika kolejna prześladowana osoba, zaczyna się wyścig z czasem — muszą działać pod ogromną presją, żeby zapobiec kolejnym ofiarom.

Po „Kasztanowym ludziku”, który lata temu mnie totalnie zachwycił, szczerze wątpiłem, czy Søren Sveistrup znowu mnie tak porwie w swój świat. Jednak „Zabawa w chowanego” to prawdziwa jazda bez trzymanki i totalny przewraczacz stron. Myślę, że (tak jak ja) 560 stron spędzisz na krawędzi fotela, chodząc w kółko i próbując ogarnąć, co właśnie się wydarzyło.

Sprawa jest naprawdę intrygująca i uważam, że w wielu aspektach fabularnych oraz warsztatowych przebija nawet swojego ikonicznego, kasztanowego poprzednika.

Autor mistrzowsko tworzy tropy i konsekwentnie zwodzi czytelnika. Napięcie jest budowane bardzo umiejętnie, a cliffhangery na końcu rozdziałów nie pozwalają odłożyć książki. Historia jest tak dobrze opowiedziana, że niemal do samego końca czytelnik siedzi w napięciu i próbuje odgadnąć, kim jest tajemniczy morderca. Bardzo podoba mi się też to, że opowieść jest pokazana z wielu perspektyw — ofiar, ich rodzin, detektywów itd. Dzięki temu można zobaczyć całość z każdej strony, co dodaje jej realizmu i głębi.

To książka, którą naprawdę polecam każdemu miłośnikowi skandynawskich thrillerów, dramatów i akcji. W zalewie nowości, gdzie mało co zapada w pamięć, „Zabawa w chowanego” jest lekturą absolutnie wartą Twojej uwagi.

czwartek, 11 września 2025

Recenzja - „Tajemniczy ogród” Frances Hodgson Burnett

W tej historii poznajemy Mary – dziewczynkę zamożną, trochę niemiłą i pyszną, przyzwyczajoną do wygód. Nikogo nie lubi, a i sama nie budzi większego zainteresowania. Po nagłej śmierci rodziców trafia do Anglii, gdzie ma zamieszkać u wuja. Tam czeka ją zupełnie nowe życie. Po raz pierwszy doświadcza, że inni ludzie nie istnieją tylko po to, by jej usługiwać.

To jedna z najpiękniejszych powieści dziecięcych, wielokrotnie przenoszona na ekran. Książka mówi o wartości życia, o prawdziwym poczuciu „bycia”, a także o sile drobiazgów, które – dzięki wytrwałości i zaangażowaniu – nabierają niezwykłego, transcendentalnego znaczenia.

Słońce, ruch na świeżym powietrzu, sekretny ogród i wyjątkowi ludzie, których Mary spotyka, sprawiają, że dziewczynka rozwija się pod każdym względem. Swoimi odkryciami dzieli się z kuzynem – chorowitym chłopcem, który bardziej niż ktokolwiek potrzebował jej obecności. Mary, wspólnie z Colinem i Dickiem, tworzy wyjątkową trójkę bohaterów. Każde z nich jest inne, ale właśnie te różnice sprawiają, że pięknie się uzupełniają. Dzięki przyjaźni i otwartości zmieniają siebie nawzajem i dojrzewają razem.

To historia, która zostaje w sercu na długo. Powieść ciepła, pełna magii i wzruszeń. Jest to urocza opowieść o nadziei i prostych chwilach, w której bohaterami są nie tylko dzieci i ich rodzina, ale też sam tajemniczy ogród – sceneria zmysłowa i duchowa, miejsce niezwykłych przeżyć.

Tajemniczy ogród” pokazuje także, jak ciemne, przygnębiające myśli mogą zamknąć człowieka w beznadziei. Ale gdy zastąpi się je czymś pozytywnym, nagle okazuje się, że możliwe staje się to, co wcześniej wydawało się nieosiągalne – a życie nabiera zupełnie innego wymiaru. To książka, którą szczerze polecam – nie tylko dzieciom, ale czytelnikom w każdym wieku. Dziękuję @wydawnictwowab za egzemplarz recenzencki.

środa, 10 września 2025

Recenzja drugiego tomu komiksu - „Bastion” Stephena Kinga

  Co tym razem przyniesie nam graficzna adaptacja?

Kontynuując wątek z pierwszej części, tom drugi: „Amerykańskie koszmary” ukazuje znane już postacie zmagające się ze skutkami wirusa - Kapitana Tripsa, jednocześnie wprowadzając do historii nowych bohaterów.

Świat po apokalipsie zmienia ludzi i wystawia ich na próby, których nikt by się nie spodziewał.

Larry błąka się po wyludnionym Nowym Jorku, szukając drogi ucieczki i znajdując niespodziewaną towarzyszkę.

Stu trafia do rządowych laboratoriów, gdzie zamiast odpowiedzi dostaje kolejne powody, by nie ufać nikomu.

Frannie po stracie bliskich musi podjąć decyzję – zostać w pustym miasteczku czy ruszyć w drogę z Haroldem, który od zawsze stał gdzieś z boku.

A gdzie indziej, w więzieniu na odludziu, Lloyd przekonuje się, że nawet największe koszmary mogą przybrać ludzką twarz…

Każdy z nich walczy o przetrwanie, ale prawdziwa bitwa dopiero przed nimi.

Kreska świetnie radzi sobie z kontrastem pomiędzy dramatem a groteską – autorzy nie rezygnują z żadnego z tych elementów, dzięki czemu komiks oddaje sprawiedliwość pokręconej wizji Kinga. Wielkie rzeczy jeszcze przede mną, ale kluczowe sceny, które już się pojawiły, zostały narysowane i rozpisane perfekcyjnie – nie mam powodu wątpić ani w scenarzystę, ani w ilustratorów.

Dodatkowo: alternatywne okładki są po prostu fantastyczne i świetnie, że zostały dołączone do tego tomu. A scena w tunelu (tak ważna dla całej fabuły) została zaadaptowana mistrzowsko – rysunki potrafią oddać desperację Larry’ego w sposób, który naprawdę wciska w fotel.

Jeśli kiedykolwiek chciałeś/aś przeczytać „Bastion”, ale 1150 stron to dla Ciebie za dużo… ta wersja jest świetną formą! Atmosfera „Bastionu” wciąga czytelnika od razu — szczególnie w dwóch pierwszych zeszytach. Droga wciąż daleka, ale już teraz widać, że warto. Nie mogę się doczekać trzeciego tomu! Dziękuję @wydawnictwoalbatros za egzemplarz recenzencki!

wtorek, 9 września 2025

Recenzja - „Sherlock Holmes. Księga wszystkich spraw” Arthur Conan Doyle

 Mało który bohater literacki dorównuje Sherlockowi Holmesowi pod względem wpływu zarówno na literaturę, jak i kulturę. Do tego stopnia, że stworzona przez Arthura Conana Doyle’a postać legendarnego detektywa niemal przyćmiła nazwisko samego autora i stała się sławniejsza od swojego twórcy.

W pierwszych sprawach obserwujemy początki – jak doktor Watson i detektyw poznają się, zaprzyjaźniają, a następnie wspólnie rozwiązują tajemnicze zagadki kryminalne. Ich niedoskonałości, drobne dziwactwa i kontrastowe charaktery sprawiły, że obaj stali się ulubieńcami czytelników.

Holmes od pierwszych chwil zachwyca: imponuje jego zdolność dedukcji, logiczne myślenie i niezwykła spostrzegawczość. Jest poważny, inteligentny, ironiczny, lojalny i skupiony na wielu dziedzinach wiedzy – obejmujących chemię i toksykologię, anatomię, historię kryminalną, a nawet sztukę wnioskowania. Sherlock Potrafi rozpoznać aromat 75 różnych perfum, rozróżnić 140 rodzajów tytoniu, a nawet wyczytać szczegóły z życia osobistego człowieka, analizując ślad pozostawiony przez jego… buty. Każda dedukcja sprawia, że czytelnik mimowolnie myśli: „Jak on to zauważył?!”. A potem nadchodzą wyjaśnienia i całość układa się w logiczny obraz. Fascynuje nie tylko sam rezultat. Największa przyjemność płynie z obserwowania całego procesu myślowego.

Same śledztwa są lekkie i przystępne. To historie pełne napięcia i intelektualnej zabawy, które warto dawkować, bo każda z nich ma w sobie coś wyjątkowego.

Sherlock Holmes. Księga wszystkich spraw” to kompletna edycja wszystkich opowiadań o detektywie z 221B Baker Street. To właśnie te historie sprawiły, że ponad 130 lat od swojego literackiego debiutu Holmes pozostaje jedną z najwybitniejszych postaci detektywistycznych w kanonie literatury światowej.

Jeśli jesteś miłośnikiem literatury kryminalnej i jeszcze nie sięgnąłeś po klasyczne fundamenty gatunku, koniecznie poznaj twórczość Arthura Conana Doyle’a – jednego z największych pionierów tego rodzaju opowieści. Dołącz do Holmesa i pozwól się zabrać w podróż po jego niezwykłym umyśle. To przygoda, której nie zapomnisz. Dziękuję @wydawnictworeplika za egzemplarz recenzencki! 

Klasyka Literatury WAB - minirecenzje

Dzisiaj przychodzę do Was z nowymi, pięknymi wydaniami z serii „Klasyka Literatury” od @wydawnictwo_wab! 💚

Byłem pewien, że wrócę do tych trzech tytułów – są dla mnie wyjątkowe. Niosą uniwersalne myśli, które można odkrywać na nowo w różnych momentach życia.

1984” George’a Orwella – Mroczny świat, w którym Wielki Brat kontroluje każdy ruch, a najmniejsze odejście od schematu oznacza koniec. Język staje się narzędziem kontroli. Orwell stworzył wizję pełną lęku i niepokoju, która wciąż robi ogromne wrażenie. Zadaje pytania o manipulację, samowystarczalność człowieka oraz o to, czy prawda ma charakter obiektywny, czy też jest wyłącznie społeczną konstrukcją i formą umowy.

Portret Doriana Graya” Oscara Wilde’a – Wilde stworzył dzieło smutne i piękne. Uwielbiam obserwować z boku snobistyczną elitę, pogrążoną w dekadenckich myślach, która kontrastuje z Dorianem (powoli popadającym w obłęd). To książka… do której mogę wracać bez końca – i nigdy mi się nie znudzi 💔.

Tajemniczy ogród” Frances Hodgson Burnett – Dla mnie to osobista podróż do dzieciństwa. Być może nie najbardziej skomplikowana, ale dla wielu jedna z pierwszych historii z sekretnym miejscem, tajemnicą i atmosferą, która mimo mroku ma w sobie coś absolutnie magicznego. Uwielbiam ją całym sercem.

Do tego dochodzą przepiękne wydania – małe dzieła sztuki. Cieszę się, że mogłem powiększyć swoją kolekcję i na pewno będę zbierał kolejne tytuły z tej serii.

A wy – macie swoje literackie klasyki, do których lubicie wracać? 📚✨ #wabwydawnictwo #wydawnictwowab

czwartek, 4 września 2025

Minirecenzja - „Blizny” i „Dj Bambi” Auður Avy Ólafsdóttir

Dzisiaj przychodzę do Was z wrażeniami po kolejnych dwóch zdobyczach z @seriaskandynawska. Tym razem miałem przyjemność zapoznać się z twórczością Auður Avy Ólafsdóttir.

„Blizna” to poruszająca opowieść o Jónasie – nieszczęśliwym i samotnym mężczyźnie w średnim wieku, który postanawia, że czas skończyć ze wszystkim. Aby nie zranić rodziny, wyjeżdża do kraju dotkniętego wojną i dopiero tam, zderzając się z prawdziwym cierpieniem innych, odnajduje nową perspektywę. Wbrew pozorom nie ma w bohaterze ani użalania się nad sobą, ani dramatyzmu. Po prostu doszedł do momentu, w którym nie widzi sensu swojego istnienia.

Brzmi to przygnębiająco, ale Ólafsdóttir pisze lekko, z humorem i ironią, a jednocześnie z dystansem. Przez całą książkę przewijają się motywy blizn, odbudowy i „naprawiania”. To historia, którą czyta się z ogromną przyjemnością. Spodoba się fanom literatury pięknej, szczególnie tym, którzy lubią trudny do zdefiniowania skandynawski klimat. W pewnym sensie zmusza też do refleksji nad tym, dokąd może dojść człowiek, który nie chce mieć przyszłości.

Najnowszy tytuł, który ukazał się w ramach @seriaskandynawska to „Dj Bambi”. Książka ta opowiada historię starszej trans kobiety, przyjmującej hormony i oczekującej na operację korekty płci. Książka pełna jest refleksji o życiu, egzystencji i znaczeniu płci. Bohaterka opisuje cierpienia wynikające z niezgodności między rzeczywistością a własnymi odczuciami.

Sama autorka pisze skromnie i wyrafinowanie – prostymi słowami oddaje ból oczekiwania i trudności tożsamościowe. W powieści wyraźnie obecny jest motyw dualizmu, który nie zawsze w pełni współgra z całością, choć to już moja osobista obserwacja.

Dyskusja o osobach transpłciowych w społeczeństwie jest niezwykle ważna. Pamiętajmy, że tranzycja to okres wymagający cierpliwości oraz wysiłku — zarówno fizycznego, jak i psychicznego.

Obie lektury uważam za wartościowe i godne polecenia. Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich nadal rozwija się w dobrą stronę – pozostaje tylko obserwować i czekać na kolejne wyjątkowe tytuły.🖤 Dziękuję @seriaskandynawska za taki cudowny prezent! 💙

Recenzja pierwszego tomu komiksu - „Bastion” Stephena Kinga

Już wiedziałem, że będzie dobrze, kiedy samo wprowadzenie Ralpha Macchio zmroziło mi krew w żyłach.

Komiks „Bastion” przenosi nas do świata zniszczonego przez śmiertelny wirus, który wyeliminował niemal całą populację. Pierwszy tom: „Kapitan Trips” koncentruje się na początkowym upadku cywilizacji oraz przedstawieniu ważnych bohaterów, którzy odegrają decydującą rolę w historii w kolejnych tomach.

Ponowne spotkanie z bohaterami, przypomnienie sobie sytuacji z książki i przeżywanie ich na nowo z tą samą niepokojącą intensywnością, nienawiść do złoczyńców i odkrywanie drobnych nawiązań do innych dzieł Kinga — to było wspaniałe doświadczenie. Znowu zakochałem się w Larrym i Randallu. Udało się ukazać dużą część szczegółów i wydarzeń w sposób, który nie sprawia wrażenia olbrzymich luk.

O samej historii nie muszę dużo mówić – druzgocąca, intensywna i dla mnie ikoniczna.

Warstwa graficzna zasługuje na największe uznanie. Spodobały mi się interpretacje postaci w wykonaniu artysty. Paleta barw pierwszego tomu jest przyjemna dla oka i świetnie buduje atmosferę. Jeśli chodzi o rysunki.. to zdecydowanie nie jest komiks, który chcesz czytać przy obiedzie. Ilustracje są graficzne i nie koloryzują ani nie wygładzają choroby wywołanej przez wirusa. Niektóre kadry, np. zatłoczona nowojorska ulica, na której wszyscy kaszlą w chusteczki, przyprawiały mnie o ciarki. Niesamowite jest to, jak wiele można przekazać w zaledwie kilku panelach. No cudo.

Jestem pod ogromnym wrażeniem artystycznym i scenariuszowym.

Moim zdaniem nie ma to większego znaczenia – nawet jeśli ktoś nie czytał powieści ani nie oglądał filmu czy miniserialu… na ten moment powieść graficzna i tak broni się sama. Stoi na własnych, pewnych siebie nogach i może być doskonałym sposobem na poznanie historii „Bastionu” Stephena Kinga. Jest absolutnie genialna i zaskakująco wierna oryginałowi.

Ja jestem zachwycony i nie mogę się doczekać, co przyniesie kolejny tom. Dziękuję @wydawnictwoalbatros za egzemplarze recenzenckie. 🖤

piątek, 29 sierpnia 2025

Recenzja - „Miłość nie istnieje. Związki, randki i życie solo w XXI wieku” Tomasz Szlendak

W XXI wieku żyjemy w świecie, który daje nam więcej możliwości kontaktu niż kiedykolwiek wcześniej, a jednocześnie coraz rzadziej doświadczamy prawdziwej bliskości z drugim człowiekiem.

W książce „Miłość nie istnieje. Związki, randki i życie solo w XXI wieku” wyraźnie widać, jak uczucie nabiera charakteru performatywnego – staje się czymś, co pokazujemy innym, kreując własny wizerunek w codziennych interakcjach.

W reportażu poruszane są kwestie, które świetnie oddają problemy współczesnej miłości. Nie są one idealizowane ani sztucznie wynoszone na piedestał – wręcz przeciwnie, pokazano je w realistycznym świetle. Poruszany jest temat m.in. aplikacji randkowych oraz psychologicznego i społecznego wpływu pornografii na nasze postrzeganie uczuć i relacji.

Ważne jest także to, że Prof. Szlendak korzysta z dorobku różnych nauk i przywołuje wielu badaczy w sposób interdyscyplinarny – łącząc perspektywy socjologii, antropologii, psychologii czy kulturoznawstwa. Ta lektura nie jest jedynie opisowa – tutaj celem jest rejestrowanie faktów, ich interpretowanie i nadawanie im znaczenia w kontekście kulturowym. Dzięki temu czytelnik nie dostaje jedynie suchych danych, ale także dostaje możliwy klucz do głębszego zrozumienia przemian, które wpływają na nasze relacje.

Dla wielu czytelników lektura ta może stanowić cenny wykład o historii miłości i jej ewolucji. To prawdziwa kopalnia wiedzy – zwłaszcza dla osób, które chciałyby w przyszłości pisać prace dyplomowe, eseje czy referaty na temat miłości. Sama bibliografia zajmuje niemal osiemnaście(!) stron i obejmuje bogaty wybór artykułów i esejów, co czyni tę pozycję nie tylko refleksyjną, ale też praktyczną i akademicko przydatną.

„Miłość nie istnieje. Związki, randki i życie solo w XXI wieku” to książka, która prowokuje do refleksji, zachęca do zadawania pytań o przyszłość miłości i o to, co może nadejść po niej. Najważniejsze jednak jest to, że daje czytelnikowi narzędzia do zbudowania własnej, indywidualnej wizji miłości oraz pozwala pogłębić faktyczną wiedzę o relacjach międzyludzkich.

wtorek, 26 sierpnia 2025

Recenzja - „Ziemia obiecana” Władysław Stanisław Reymont

Reymont przenosi nas do Łodzi u progu nowoczesności – miasta pulsującego energią fabryk, gdzie przepych bogatych kontrastuje z nędzą robotników. Powieść (niekiedy nazywana traktatem o zarabianiu pieniędzy) ukazuje życie trzech młodych mężczyzn, którzy marzą o stworzeniu własnego imperium przemysłowego. Są głodni sukcesu i pragną zostawić po sobie trwały ślad, lecz szybko przekonują się, że pogoń za majątkiem może zniszczyć nie tylko innych, lecz także ich samych.

Największym antagonistą nie są pojedyncze osoby, ale sam kapitalizm – siła kształtująca ludzkie zachowania i kontrolująca życie mieszkańców. Podczas lektury czujemy, że miasto pochłania ludzi niczym wampir, wysysają ich z resztek sił i moralności. Powieść pełna jest dramatyzmu i dynamiki. Rewolucja przemysłowa oraz bohaterowie – niemoralni, chciwi, bezwzględni – ukazują brutalność życia w świecie, w którym wszystko podporządkowane jest pieniądzom. Historia odsłania wiele szczegółów dotyczących kolei, a także ukazuje interesujące aspekty handlu i organizacji przemysłu.

Ogromnym atutem książki są obrazowe opisy. Autor potrafi ożywić zarówno rezydencje bogaczy, jak i fabryczne zaułki, oddać hałas syren oraz duszący dym kominów. Wielowątkowa panorama Łodzi pozwala zajrzeć zarówno do salonów przemysłowych elit, jak i do biednych mieszkań robotniczych. Jego opisy nadają miastu niemal kosmopolityczny charakter.

„Ziemia obiecana” pozostaje lekturą aktualną: choć minęło ponad sto lat, kwestie społeczne, ekonomiczne (i moralne), które porusza Reymont, wciąż znajdują odniesienie we współczesności. To prawdziwa literacka uczta. Czytelnik wchodzi w świat pełen romansów, intryg i towarzyskich przyjęć, gdzie każdy bohater skrywa własne tajemnice i motywacje. Choć mnogość postaci i wątków może początkowo przytłaczać, cierpliwość zostaje nagrodzona refleksjami nad przemianami społecznymi. Archaizmy językowe nie stanowią przeszkody – przeciwnie, nadają lekturze historycznego smaku, który również młodsi czytelnicy mogą docenić.

Dla mnie to bezapelacyjne arcydzieło i ideał świetnie skonstruowanej powieści. To trzeba znać. Dziękuję @wydawnictwo_marginesy za egzemplarz recenzencki!

sobota, 23 sierpnia 2025

Recenzja - „Zabójcze istoty” Rory Power

     Bohaterką książki jest młoda Nan, która rok wcześniej straciła trzy przyjaciółki: Luce, Edie i Jane. Dziewczyny wybrały się nocą na rejs łodzią. Nan była jedyną osobą, która wróciła. Do dziś nikt nie zna losu pozostałych – oprócz niej. Dziewczyna bowiem kryje mroczną tajemnicę: to ona je zabiła.

    Od pierwszych stron bohaterka przyznaje się do zbrodni, jednak im dalej w fabułę, tym bardziej wszystko zaczyna się komplikować. Nan okazuje się postacią niejednoznaczną, skłonną do obsesji i urojeń. Wraz z rosnącym napięciem wracamy do tej feralnej nocy i odkrywamy, że prawda jest o wiele bardziej złowroga, niż dziewczyna kiedykolwiek przypuszczała.

    Autorka ponownie zachwyca ostrą, sugestywną prozą, wyczuloną na emocje i lęki młodych kobiet. Pisarka z niezwykłą precyzją oddaje psychologiczne niuanse, intensywne relacje i dramaty bohaterek z krwi i kości.

    Opowieść przesycona jest żalem, gniewem i pragnieniem zemsty.

    Dwutorowa narracja stopniowo odsłania kolejne warstwy kłamstw, półprawd i wypartych wspomnień. Ogromnym atutem jest również sceneria: kanion i atmosfera małego miasteczka, w połączeniu z namacalnym, dusznym upałem lata, potęgują napięcie obecne w powieści.

    Warto podkreślić, że postacie w tej książce są celowo trudne do polubienia. Power nie nadaje im łatwych do przyjęcia masek ani nie próbuje ich usprawiedliwiać. Nan początkowo budzi współczucie, jednak im głębiej poznajemy jej historię, tym trudniej ją wspierać. To świadomy i odważny zabieg, dzięki któremu fabuła staje się jeszcze ciekawsza do śledzenia.

    „Zabójcze istoty” to powieść mocna, sugestywna i pełna zwrotów akcji.

    Naładowana gniewem i smutkiem nastoletniej dziewczyny książka pokazuje Rory Power w najlepszym wydaniu – bezlitosną w ukazywaniu złożoności queerowego dojrzewania. Efekt jest jednocześnie przerażający i oszałamiająco precyzyjny. Książka przyciąga i nie daje o sobie zapomnieć.

    To jedna z tych opowieści, która skłania do refleksji nad tym, komu naprawdę można zaufać. Jeśli lubisz mroczne historie pełne sekretów i niedopowiedzeń - „Zabójcze istoty” będą strzałem w dziesiątkę. A do tego ta okładka – absolutnie zachwycająca. Dziękuję @wydawnictwojaguar za egzemplarz recenzencki!❤️

piątek, 15 sierpnia 2025

Recenzja - „Afirmacja” Jeff VanderMeer

„Afirmacja” to trzeci tom z serii Southern Reach. VanderMeer plecie w nim opowieść o tajemniczym obszarze zwanym „Strefą X” - miejscem, które pewnego dnia zostało odcięte od reszty świata dziwną, niewytłumaczalną granicą. Co ją spowodowało? Jakie prawa nią rządzą? I co dzieje się wewnątrz?


Autor zabiera czytelnika w hipnotyzującą podróż, w której realizm przenika się z eko-horrorem.

Styl narracji jest intensywniejszy, niż w dwóch poprzednich częściach. Tom trzeci jest pełen zmysłowych obrazów i egzystencjalnego niepokoju, a historia ukazana jest z wielu perspektyw. Każda narracja nadpisuje poprzednią, odsłaniając nowe warstwy, a zarazem pogrążając nas w większym mroku przestrzeni, która oddycha własnym rytmem. Kilka surrealistycznych scen zasługuje na miano „scen zapierających dech w piersiach”, zwłaszcza prolog. Jest przepiękny.

Wcześniej VanderMeer był powściągliwy, drażnił czytelnika, prowadząc go po nitce do kłębka tajemnicy. Teraz pogłębia motywy transformacji i tożsamości — bohaterowie przechodzą przemiany, odzwierciedlające niepojęte procesy zachodzące w samej Strefie X.

Autor oferuje wystarczająco dużo satysfakcjonujących odpowiedzi i niespodzianek, by finał był fascynujący – jak w najlepszych zakończeniach seriali owianych tajemnicą, w duchu „Lost” czy „Twin Peaks”.

Cała seria to literackie doświadczenie, które łączy grozę, przepiękny język i filozoficzną refleksję. To „piękny terror” - przejmujący, surrealistyczny, magiczny, a jednocześnie.. niepokojący. To opowieść o ekologii, kosmosie i granicach poznania. Zdecydowanie jedna z najlepszych serii science fiction, jakie czytałem.

Southern Reach jest podróżą, w którą warto wyruszyć. Polecam każdemu, kto lubi literaturę zanurzoną w atmosferze tajemnicy. Dziękuję @znakjednymslowem za egzemplarz recenzencki! 


 Zeszłego lata Luce, Edie, Jane i Nan wypłynęły łodzią na pożegnalną kąpiel w jeziorze. To była idealna letnia noc. Wróciła tylko jedna z nich.


Nan od początku powtarzała to samo: nie wie, co się stało. Edie, Jane i Luce po prostu... zniknęły. Jakby rozpłynęły się w mroku.


Rok później, w rocznicę tragedii, całe miasteczko zbiera się nad wodą, by uczcić pamięć zaginionych. Nan znów wkłada tamtą sukienkę. Czuwanie przy świecach zostaje przerwane, kiedy nagle pojawia się Luce.

Żywa.

I nikt nie jest bardziej zszokowany niż Nan. Bo ona dobrze pamięta, co zrobiła tamtej nocy.

Zabiła je. Wszystkie trzy.




czwartek, 7 sierpnia 2025

Recenzja - „Cały ten błękit” Mélissa Da Costa

    Są książki, które się czyta, i są takie, które się przeżywa. „Cały ten błękit” to zdecydowanie ta druga kategoria – powieść, która zostaje z czytelnikiem długo po przewróceniu ostatniej strony.

    Głównym bohaterem jest Emile – mężczyzna, który właśnie dowiedział się, że choruje na Alzheimera. Zamiast jednak pogrążyć się w smutku czy leczeniu, Emile postanawia… wyruszyć w podróż. Zamieszcza ogłoszenie z poszukiwaniem towarzysza drogi. W odpowiedzi pojawia się Joanne – tajemnicza, milcząca dziewczyna, niosąca ze sobą niewidoczną ranę.

    Tak rozpoczyna się ich wspólna podróż przez Pireneje, brzegi jezior i małe francuskie miejscowości. Kamper staje się ich domem, a napotkani po drodze ludzie i tereny – lustrem dla ich własnych historii, strachów i nadziei. To nie tylko fizyczna wędrówka, ale przede wszystkim emocjonalna droga ku zrozumieniu siebie i akceptacji nieuchronnego. To historia, która wzrusza, ale nigdy nie popada w melodramat. To piękna celebracja życia, miłości i przemijania – cicha, pełna wrażliwości, a przy tym niezwykle ludzka.

    Emile i Joanne to para niezwykłych bohaterów. Ich relacja rozwija się powoli, z delikatnością, której próżno szukać w wielu współczesnych powieściach. Joanne szybko staje się postacią bliską sercu. Jej wewnętrzna przemiana wzbudza sympatię i podziw.

    Styl Mélissy da Costa zachwyca. Jest poetycki, ale przystępny. Autorka potrafi ubrać najprostsze emocje w piękne słowa bez przesady i patosu. Książka porusza ważne tematy: chorobę, stratę, samotność, ale robi to z niesamowitą subtelnością. Nie epatuje bólem, nie szuka tanich wzruszeń, a mimo to (a może właśnie dlatego?) dotyka bardzo głęboko.

    To powieść o porządkowaniu chaosu codzienności w obliczu tego, czego nie da się uporządkować. O tym, że czasem wystarczy jeden krok.. by zacząć żyć naprawdę.

    Ostatnie 100 stron pochłonąłem ze łzami w oczach. Zakończenie poruszyło mnie do głębi – mocne, a jednocześnie absolutnie prawdziwe. Nie spodziewałem się wyborów, jakich dokonają bohaterowie, nie sądziłem, że aż tak to mnie poruszy. Historia była tak realna, że miałem wrażenie, jakbym podróżował razem z nimi. Śmiał się, wzruszał, myślał i czuł – i za to jestem tej książce ogromnie wdzięczny. 

    „Cały ten błękit” to według mnie klasyk współczesnej literatury w najlepszym wydaniu. To książka, która otula jak ciepły koc w chłodny wieczór. Powieść obowiązkowa dla każdego, kto szuka w literaturze nie tylko rozrywki, ale i refleksji. Dla tych, którzy chcą się zatrzymać, spojrzeć w głąb siebie i poczuć… coś prawdziwego. Absolutnie kocham. Dziękuję @znak_literanova za egzemplarz recenzencki!




sobota, 2 sierpnia 2025

SEASON: A letter to the future - recenzja gry

Season: A Letter to the Future is a breathtaking, cozy exploration game that blends narrative, photography, sound recording, and journaling into one meditative experience. Set in a mysterious world shaped by distinct eras known as "seasons," humanity collectively loses all memory when one season ends and another begins. You play as a young woman who sets out on a journey to document the final days of the current season — capturing its essence through photos, recordings, sketches, and conversations.

Your goal is to preserve the knowledge, culture, and emotions of this fleeting time so that the next generation — living in a future season — may understand what once was. It’s an emotional and introspective journey, one that encourages you to slow down and truly observe the world and its people.

The story is deeply touching, the art direction is stunning, and the music is perfectly paired with the tone of the game. It’s a fairly short game, averaging around 7-10 hours, but it rewards curiosity. While some players reportedly finish it in 3–4 hours, I can’t imagine rushing through such a rich world — there’s just so much to explore, read, and feel.


A major highlight of the game is how you can build your own journal. You choose what to include — your photos, voice recordings, quotes from people you meet, and your thoughts. This level of creative freedom makes the journey feel deeply personal and reflective, turning your playthrough into a unique time capsule of the season you experienced...

If you enjoyed narrative-driven experiences like Lost Records or Clair Obscur, this will likely be one of your favorites of the year too.




Recenzja - „W kręgu kłamców” Kate Francis

Siedmioro nastolatków trafia do opuszczonego motelu na odludziu – bez zasięgu, bez Wi-Fi, bez drogi ucieczki. Wkrótce okazuje się, że nie są tam przypadkiem. Ktoś ich obserwuje. Ktoś zna ich tajemnice. Rok wcześniej troje uczniów z ich szkoły zginęło w pożarze, który do dziś owiany jest tajemnicą. Teraz anonimowy mściciel daje im jasno do zrozumienia: zna prawdę o tym, co wtedy naprawdę się wydarzyło – i nie wypuści ich stamtąd, dopóki każdy sekret nie ujrzy światła dziennego.

To historia z dobrze znanym motywem: „wiemy, co zrobiłeś – czas ponieść konsekwencje”. Osobiście bardzo lubię ten trop, a tutaj został poprowadzony z wyczuciem i napięciem. Już od pierwszej strony książka wciąga! Grupa musi stać w wyznaczonym kręgu wokół motelu, a co godzinę (szantażowani groźbą ujawnienia prawdy sprzed roku), zmuszeni są do wypchnięcia poza linię kolejnego z uczestników – na pewną śmierć. Ktoś dokładnie wie, co zdarzyło się rok temu i jak byli w to zamieszani.

Historia opowiedziana jest z kilku perspektyw, z czego główne należą do Any – introwertycznej siostry bliźniaczki jednej z ofiar pożaru – oraz Ellisa, kapitana szkolnej drużyny sportowej i samozwańczego lidera grupy. Bohaterowie są mocno oparci na znanych schematach – mamy influencerkę, streamera, outsiderkę, sportowca. Liczyłem na to, że wyjdą poza te ramy, ale większość z nich nie została lepiej zarysowana i pozostała jednowymiarowa. Czasami trudno było ich od siebie odróżnić. 

Mimo to, w kluczowych momentach ich wybory potrafiły zaskoczyć, a niektóre sceny naprawdę działały emocjonalnie. Muszę też przyznać, że śmierć jednej z moich ulubionych postaci mocno mnie poruszyła, choć była.. narracyjnie uzasadniona.

Jako fan horrorów doceniam subtelne nawiązania do klasyków – zwłaszcza odniesienie do Normana z „Bates Motel”, co od razu przykuło moją uwagę. Takie smaczki potrafią ucieszyć fana bez zbędnego epatowania. To szybka i intensywna lektura (przeczytałem ją za jednym posiedzeniem!), z dobrze rozłożonym napięciem i solidnym finałem. Może nie zostanie w głowie na długo, ale dostarcza to, czego oczekuje się od młodzieżowego thrillera.



Recenzja - „Familia Grande” Camille Kouchner

 „Wchodził do mojego pokoju i – wykorzystując czułość oraz łączącą nas więź, nadużywając zaufania, jakim go darzyłam – całkiem łagodnie, bez przemocy, zakorzeniał we mnie milczenie.”

To jedna z najtrudniejszych lektur, jakie przyszło mi przeczytać w tym roku. Autorka, opowiadając swoją historię, nie przedstawia się jako mała, przestraszona dziewczynka uwięziona w mroku, lecz jako dojrzała kobieta – gotowa przemówić, zrzucić z siebie wstyd, winę i horror, który przeżyła. ⠀

To wstrząsająca historia o dysfunkcyjnej rodzinie z wyższych sfer Francji. W rodzinie inteligencja była stawiana ponad wszystko – jeśli ojczym postępuje w brutalny sposób, to rzekomo po to, by „czegoś ich nauczyć”. Oszołomieni wydarzeniami lat 80., wolą milczeć – i właśnie wtedy podstępnie uruchamia się mechanizm milczenia. ⠀

Autorka dorastała w rodzinie zbudowanej na micie wolności bez granic. Potworami okazali się nie obcy, lecz ci najbliżsi – członkowie rodziny, wszyscy, którzy stworzyli własną wersję utopii, w której nie istniały ograniczenia, tabu ani szacunek. Matka autorki, Évelyne Pisier – feministka i politolożka – utożsamiała aktywność seksualną z wolnością, niezależnie od wieku, i tę „filozofię” przekazywała swoim dzieciom, tworząc przerażającą atmosferę nadmiaru i nieobecnych granic. ⠀ ⠀

Największą siłą tej książki jest jej zwięzłość. Chaotyczna, fragmentaryczna proza sprawia wrażenie surowego szkicu, co jednak tylko podkreśla autentyczność i szczerość narracji. Na 170 stronach znajdziemy momenty, w których jedno słowo potrafi zawrzeć cały ból i sens. Jesteśmy wrzuceni w świat autorki jako obserwatorzy jej wspomnień, emocji, relacji z matką, ojcem, dziadkami, rodzeństwem. ⠀ ⠀   ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀

Lektura jest smutna, szybka, pozbawiona upiększeń. Narracja surowa – przypomina mi „Mur duchów” Sarah Moss – a za tą surowością kryje się tragizm i emocjonalny ciężar obu historii. Kouchner nie boi się mówić wprost o kazirodztwie. To książka ryzykowna i niebezpieczna, ale potrzebna. Oczyszczająca. I bardzo ważna. Dziękuję @wydawnictwoczarne za egzemplarz recenzencki i kolejną treściwą lekturę. 




Recenzja - „Przyjaciele Muzeum” Heather McGowan

Dzień Diane, dyrektorki muzeum, zaczyna się rano, kiedy dostaje pilny telefon. Już o 5:30 spotyka się z prawnikiem, który informuje ją o splądrowaniu artefaktów z kolekcji indyjskiej – i o tym, że władze zaczęły już zadawać niewygodne pytania. To najgorszy możliwy moment, bo wieczorem ma się odbyć Gala – najważniejsze wydarzenie roku, które może uratować reputację muzeum i otworzyć drogę do nowych, hojnych darczyńców. ⠀

Koncepcja tej książki jest fantastyczna: zamiast skupiać się na tym, co zazwyczaj eksponowane, McGowan zagląda za kulisy i przygląda się ludziom – ich obowiązkom, relacjom, osobistym dramatom. Ograniczenie akcji do 24 godzin tylko wzmacnia to wrażenie – historia rozwija się w czasie rzeczywistym, a my możemy jedynie wyobrażać sobie, co musi się dziać przez pozostałe 364 dni w roku.

Narracja prowadzona jest bez tradycyjnych rozdziałów – to ciągły strumień zdarzeń, rozbity na mikroperspektywy, przechodzące płynnie z jednej postaci do drugiej. „Przyjaciele muzeum” mają w sobie coś z „Białego Lotosu” czy „Sukcesji” – dramat, absurd, humor i soczyste konflikty nieprawdopodobnych charakterów.

Przez pierwsze kilkadziesiąt stron łatwo się pogubić – poznajemy ponad 50 (!) postaci, z których każda ma swoje zadanie, przemyślenia i historię. Niektóre wątki wydają się wprowadzone tylko po to, by pogłębić chaos i zasugerować, że muzeum tonie nie tylko w sensie symbolicznym. Bywa, że niektóre epizody nie wplatają się w główną narrację i wydają się nieco ciężkawe – ale koniec końców, wszystko to buduje gęsty, tętniący życiem portret instytucji.

Warto dodać: to nie książka dla niecierpliwych. McGowan wymaga od czytelnika skupienia i akceptacji tego narracyjnego bałaganu. Jeśli jednak uda Ci się „złapać rytm” – lektura przynosi sporo satysfakcji. Trzeba się zrelaksować, przestać usilnie śledzić każdą postać i po prostu chłonąć sytuacje, które pojawiają się jak podsłuchane rozmowy.

Ta błyskotliwa, zabawna, ironiczna i nieprzewidywalna powieść pokazuje, że za błyszczącą fasadą kultury często kryją się zmęczeni, niedosypiający ludzie, którzy codziennie walczą o to, by wszystko wyglądało na dobrze zorganizowane.

A czy Diane i jej zespół ostatecznie uratują Galę – i muzeum? Tego Ci nie zdradzę. Przekonaj się sam. HBO, serio, bierzecie to. Idealny materiał na limitowany serial. Dziękuję @wydawnictwoliterackie za egzemplarz recenzencki! 



Recenzja - „W kręgu kłamców” Kelsey Cox

  
  Ekskluzywna impreza urodzinowa w rezydencji na klifie zamienia się w scenę zbrodni. Tuż przed zdmuchnięciem świeczek ciało spada z balkonu na parkiet... Kto zginął? A Kto zabił?

    Autorka świetnie operuje gotycką stylistyką – dom, który staje się niemal osobnym bohaterem, pełen mroku i symboliki. Czuć echo „Rebeki” i innych klasyków gatunku. Jedna z bohaterek ostrzega nawet przed „przesunięciem się domu w przestrzeń przejściową(liminalną)”. Narracja podzielona jest na mieszające się linie czasowe i posiada krótkie rozdziały – książkę dosłownie się połyka.

   

  Bohaterki – Dani, Órlaith, Mikayla i Kim – każda wnosi coś innego. Dani, nowa macocha, zmaga się z depresją poporodową i brakiem wiary w siebie jako matka – jej wątek był dla mnie najmocniejszy. Órlaith, przesądna niania, przeczuwa katastrofę. Mikayla, przyjaciółka solenizantki, ma więcej do ukrycia, niż się wydaje. Kim, była żona, nie potrafi odpuścić. Żadnej z nich nie da się łatwo polubić – są złośliwe, nieprzewidywalne, ale fascynujące.

   Choć reklamowana jako thriller, książka często skręca w stronę dramatu psychologicznego – i robi to świetnie. Byłem w szoku, że to debiut – styl Kelsey Cox jest precyzyjny.. z charakterem, czasem zabawny (kiedy trzeba). Od razu trafia na moją listę autorek „do kupowania w ciemno”.

  Finał? Warty każdej strony. Nie odgadłem, kto zabił – co w tym gatunku jest dla mnie złotym standardem. Cudownie się bawiłem. Polecam! Dziękuję @wydawnictwootwarte za egzemplarz recenzencki! Premiera 13 sierpnia!⠀⠀




czwartek, 17 lipca 2025

O różnych twarzach współczesnego horroru...

     

    Horror w 2025 roku ma się świetnie! To być może najstarszy i najtrwalszy gatunek ery powojennej, który dziś rozkwita na nowo jako jedno z głównych źródeł estetycznej stymulacji. Groza przeniknęła wszystkie media – od filmów, seriali i gier po literaturę, która bez problemu trafia nawet na półki supermarketów. Strach staje się nieprzewidywalny, coraz bardziej estetyzowany i zaskakująco nowoczesny.

    Jednymi z ciekawszych książek, jakie ostatnio przeczytałem, są „NOS4A2” oraz „Horrorstör”. Pierwsza opowiada o nadprzyrodzonym złu w stylu Kinga, splecionym z psychologiczną opowieścią i świątecznym koszmarem, druga to horror rozgrywający się w sklepie stylizowanym na Ikeę – z jednej strony zabawna i pastiszowa, z drugiej naprawdę ciekawa. Z kolei „Final Girls” bierze klasyczny trop slashera – finałowej dziewczyny, która przeżyła masakrę – i zderza ze sobą wiele takich postaci w jednej historii, która rozgrywa się po latach (uwielbiam).

    Ostatnio zaskoczył mnie też powracający z pełną siłą motyw klauna w kinie grozy. Tzw. „Art the Clown” widzimy w serii „Terrifier”. Obok niego wciąż obecny jest Pennywise ze „To”, a także coraz popularniejszy za sprawą filmu: „Clown in a Cornfield”.

   Warto też zwrócić uwagę na współczesny body horror, który coraz częściej skupia się na mrocznej stronie piękna. Filmy takie jak „Brzydka siostra”, „Substancja” czy mniej znane, lecz wciąż szalone „Grafted” pokazują, jak destrukcyjna może być obsesja na punkcie wyglądu, cielesności i tożsamości.

    Co ciekawe, mimo wszystkich tych zmian, struktura opowieści grozy rzadko ulega rewolucji. Nadal wracamy do znanych lęków: krwiożerczych rekinów, lewitujących dziewczynek, opętanych mężczyzn z siekierą, samotnych wampirów czy przerażających stworzeń z kosmosu, jak w „Obcym” czy „Coś”. To archetypy, które wciąż działają – niezależnie od tego, jak zmienia się świat.

    Na koniec muszę polecić książkę, która pozwala spojrzeć na horror zupełnie inaczej – „Filozofia Horroru” Noëla Carrolla. To kulturoznawcza analiza, która pokazuje, nie tylko czego się boimy, ale też dlaczego...
















wtorek, 6 maja 2025

Recenzja - „Zaledwie Moment” Liane Moriarty


    To miał być zwykły lot do Sydney, ale wszystko zmieniła staruszka, która nagle stanęła nieruchomo w przejściu, policzyła do trzech, a potem przewidziała przyczynę i wiek śmierci wszystkich pasażerów. Zrobiła to spokojnie, biznesowo i stanowczo, twierdząc, że nie można oprzeć się losowi. Niektórzy pasażerowie mają przed sobą długie życie, inni umrą w ciągu roku lub w sposób, którego nie potrafią sobie wyobrazić…

            Paula dowiaduje się, że jej synek nie dożyje ósmych urodzin. Ethan – spokojny chłopak – ma zginąć w bójce. Stewardesa Allegra ma odebrać sobie życie. A Eve właśnie poślubiła mężczyznę, który ma ją zamordować. Jak żyć ze świadomością, że dni są policzone? Czy można oszukać przeznaczenie?

            Historię napisała Liane Moriarty, opisując ją z różnych perspektyw, które przeplatają się w krótkich rozdziałach. Najdłuższą fabułę stanowi tajemnicza kobieta Cherry, szybko nazwana „damą śmierci”. Czytamy o niej zarówno w teraźniejszości, jak i w przeszłości. Poznajemy także losy wielu pasażerów, którzy obawiają się, że prognoza się sprawdzi, i utrzymują ze sobą kontakt, by sprawdzić, jak sobie radzą. Rozpacz bohaterów jest namacalna, a jako czytelnicy dowiadujemy się, jak zmieniło się ich życie po locie i jak – inaczej niż pozostali – próbują poradzić sobie z przewidywaniami.

Licz swój czas

            Od razu czuć tajemniczą atmosferę, w czym Liane Moriarty naprawdę się wyróżnia. (Piszę to jako ogromny fan Wielkich kłamstewek i Dziewięciorga nieznajomych). Styl autorki jest przystępny i wciągający, subtelnie łączący napięcie z głębią emocji. Czyta się ją płynnie, szczególnie dzięki umiejętności budowania intrygującego napięcia. Niech nie odstraszy Cię liczba stron – intryga nie zanika i nie nuży, a fabuła prowadzi do spójnego i przemyślanego zakończenia. Wszystko zostało dobrze wyjaśnione, bez żadnych niedociągnięć.

            Powieść zawiera wiele przesłań z życia każdego człowieka, co pozwala lepiej zrozumieć podejmowane decyzje. Nie są to wybory bombastyczne ani szokujące, lecz prawdziwe i zwyczajne (co doceniam w erze książek chcących wywołać bezprzyczynowy efekt szokowy).

– Przewiduję. – Celuje palcem w młodą kobietę z wielkimi słuchawkami i chustą na głowie. – Choroba układu moczowego. Wiek dziewięćdziesiąt dwa lata.

            Główny temat – pytanie, czy możemy mieć wpływ na swój los – skłania do refleksji. Jak byśmy zareagowali, gdyby taki los został nam przepowiedziany? I w jakim stopniu można przeznaczenia uniknąć?

            Mija trochę czasu, zanim poznasz wszystkie postacie, ponieważ jest ich całkiem sporo. Jednak w miarę czytania staje się to coraz łatwiejsze, a z bohaterami zaczynamy się utożsamiać. Książka podzielona jest na krótkie rozdziały (aż 126!), w których bohaterowie naprzemiennie dzielą się swoją perspektywą.  

           Im dalej zagłębiałem się w książkę, tym bardziej byłem ciekaw finału. Gdy zbliżałem się do punktu kulminacyjnego, zaczęły pojawiać się nieoczekiwane powiązania między postaciami, co prowadziło do satysfakcjonujących wątków fabularnych, które pięknie się zamykały. Oczywiście nie zdradzę zakończenia, ale mogę powiedzieć, że według mnie było genialne. 

    Dla tych, którzy lubią historie wciągające, a jednocześnie skłaniające do refleksji, ta książka to lektura obowiązkowa. Zdecydowanie było to dla mnie świeże i ekscytujące doświadczenie czytelnicze. Dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova ze egzemplarz recenzencki! Polecam!