Koncepcja tej książki jest fantastyczna: zamiast skupiać się na tym, co zazwyczaj eksponowane, McGowan zagląda za kulisy i przygląda się ludziom – ich obowiązkom, relacjom, osobistym dramatom. Ograniczenie akcji do 24 godzin tylko wzmacnia to wrażenie – historia rozwija się w czasie rzeczywistym, a my możemy jedynie wyobrażać sobie, co musi się dziać przez pozostałe 364 dni w roku.
Narracja prowadzona jest bez tradycyjnych rozdziałów – to ciągły strumień zdarzeń, rozbity na mikroperspektywy, przechodzące płynnie z jednej postaci do drugiej. „Przyjaciele muzeum” mają w sobie coś z „Białego Lotosu” czy „Sukcesji” – dramat, absurd, humor i soczyste konflikty nieprawdopodobnych charakterów.
Przez pierwsze kilkadziesiąt stron łatwo się pogubić – poznajemy ponad 50 (!) postaci, z których każda ma swoje zadanie, przemyślenia i historię. Niektóre wątki wydają się wprowadzone tylko po to, by pogłębić chaos i zasugerować, że muzeum tonie nie tylko w sensie symbolicznym. Bywa, że niektóre epizody nie wplatają się w główną narrację i wydają się nieco ciężkawe – ale koniec końców, wszystko to buduje gęsty, tętniący życiem portret instytucji.
Warto dodać: to nie książka dla niecierpliwych. McGowan wymaga od czytelnika skupienia i akceptacji tego narracyjnego bałaganu. Jeśli jednak uda Ci się „złapać rytm” – lektura przynosi sporo satysfakcji. Trzeba się zrelaksować, przestać usilnie śledzić każdą postać i po prostu chłonąć sytuacje, które pojawiają się jak podsłuchane rozmowy.
Ta błyskotliwa, zabawna, ironiczna i nieprzewidywalna powieść pokazuje, że za błyszczącą fasadą kultury często kryją się zmęczeni, niedosypiający ludzie, którzy codziennie walczą o to, by wszystko wyglądało na dobrze zorganizowane.
A czy Diane i jej zespół ostatecznie uratują Galę – i muzeum? Tego Ci nie zdradzę. Przekonaj się sam. HBO, serio, bierzecie to. Idealny materiał na limitowany serial. Dziękuję @wydawnictwoliterackie za egzemplarz recenzencki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz