piątek, 29 sierpnia 2025

Recenzja - „Miłość nie istnieje. Związki, randki i życie solo w XXI wieku” Tomasz Szlendak

W XXI wieku żyjemy w świecie, który daje nam więcej możliwości kontaktu niż kiedykolwiek wcześniej, a jednocześnie coraz rzadziej doświadczamy prawdziwej bliskości z drugim człowiekiem.

W książce „Miłość nie istnieje. Związki, randki i życie solo w XXI wieku” wyraźnie widać, jak uczucie nabiera charakteru performatywnego – staje się czymś, co pokazujemy innym, kreując własny wizerunek w codziennych interakcjach.

W reportażu poruszane są kwestie, które świetnie oddają problemy współczesnej miłości. Nie są one idealizowane ani sztucznie wynoszone na piedestał – wręcz przeciwnie, pokazano je w realistycznym świetle. Poruszany jest temat m.in. aplikacji randkowych oraz psychologicznego i społecznego wpływu pornografii na nasze postrzeganie uczuć i relacji.

Ważne jest także to, że Prof. Szlendak korzysta z dorobku różnych nauk i przywołuje wielu badaczy w sposób interdyscyplinarny – łącząc perspektywy socjologii, antropologii, psychologii czy kulturoznawstwa. Ta lektura nie jest jedynie opisowa – tutaj celem jest rejestrowanie faktów, ich interpretowanie i nadawanie im znaczenia w kontekście kulturowym. Dzięki temu czytelnik nie dostaje jedynie suchych danych, ale także dostaje możliwy klucz do głębszego zrozumienia przemian, które wpływają na nasze relacje.

Dla wielu czytelników lektura ta może stanowić cenny wykład o historii miłości i jej ewolucji. To prawdziwa kopalnia wiedzy – zwłaszcza dla osób, które chciałyby w przyszłości pisać prace dyplomowe, eseje czy referaty na temat miłości. Sama bibliografia zajmuje niemal osiemnaście(!) stron i obejmuje bogaty wybór artykułów i esejów, co czyni tę pozycję nie tylko refleksyjną, ale też praktyczną i akademicko przydatną.

„Miłość nie istnieje. Związki, randki i życie solo w XXI wieku” to książka, która prowokuje do refleksji, zachęca do zadawania pytań o przyszłość miłości i o to, co może nadejść po niej. Najważniejsze jednak jest to, że daje czytelnikowi narzędzia do zbudowania własnej, indywidualnej wizji miłości oraz pozwala pogłębić faktyczną wiedzę o relacjach międzyludzkich.

wtorek, 26 sierpnia 2025

Recenzja - „Ziemia obiecana” Władysław Stanisław Reymont

Reymont przenosi nas do Łodzi u progu nowoczesności – miasta pulsującego energią fabryk, gdzie przepych bogatych kontrastuje z nędzą robotników. Powieść (niekiedy nazywana traktatem o zarabianiu pieniędzy) ukazuje życie trzech młodych mężczyzn, którzy marzą o stworzeniu własnego imperium przemysłowego. Są głodni sukcesu i pragną zostawić po sobie trwały ślad, lecz szybko przekonują się, że pogoń za majątkiem może zniszczyć nie tylko innych, lecz także ich samych.

Największym antagonistą nie są pojedyncze osoby, ale sam kapitalizm – siła kształtująca ludzkie zachowania i kontrolująca życie mieszkańców. Podczas lektury czujemy, że miasto pochłania ludzi niczym wampir, wysysają ich z resztek sił i moralności. Powieść pełna jest dramatyzmu i dynamiki. Rewolucja przemysłowa oraz bohaterowie – niemoralni, chciwi, bezwzględni – ukazują brutalność życia w świecie, w którym wszystko podporządkowane jest pieniądzom. Historia odsłania wiele szczegółów dotyczących kolei, a także ukazuje interesujące aspekty handlu i organizacji przemysłu.

Ogromnym atutem książki są obrazowe opisy. Autor potrafi ożywić zarówno rezydencje bogaczy, jak i fabryczne zaułki, oddać hałas syren oraz duszący dym kominów. Wielowątkowa panorama Łodzi pozwala zajrzeć zarówno do salonów przemysłowych elit, jak i do biednych mieszkań robotniczych. Jego opisy nadają miastu niemal kosmopolityczny charakter.

„Ziemia obiecana” pozostaje lekturą aktualną: choć minęło ponad sto lat, kwestie społeczne, ekonomiczne (i moralne), które porusza Reymont, wciąż znajdują odniesienie we współczesności. To prawdziwa literacka uczta. Czytelnik wchodzi w świat pełen romansów, intryg i towarzyskich przyjęć, gdzie każdy bohater skrywa własne tajemnice i motywacje. Choć mnogość postaci i wątków może początkowo przytłaczać, cierpliwość zostaje nagrodzona refleksjami nad przemianami społecznymi. Archaizmy językowe nie stanowią przeszkody – przeciwnie, nadają lekturze historycznego smaku, który również młodsi czytelnicy mogą docenić.

Dla mnie to bezapelacyjne arcydzieło i ideał świetnie skonstruowanej powieści. To trzeba znać. Dziękuję @wydawnictwo_marginesy za egzemplarz recenzencki!

sobota, 23 sierpnia 2025

Recenzja - „Zabójcze istoty” Rory Power

     Bohaterką książki jest młoda Nan, która rok wcześniej straciła trzy przyjaciółki: Luce, Edie i Jane. Dziewczyny wybrały się nocą na rejs łodzią. Nan była jedyną osobą, która wróciła. Do dziś nikt nie zna losu pozostałych – oprócz niej. Dziewczyna bowiem kryje mroczną tajemnicę: to ona je zabiła.

    Od pierwszych stron bohaterka przyznaje się do zbrodni, jednak im dalej w fabułę, tym bardziej wszystko zaczyna się komplikować. Nan okazuje się postacią niejednoznaczną, skłonną do obsesji i urojeń. Wraz z rosnącym napięciem wracamy do tej feralnej nocy i odkrywamy, że prawda jest o wiele bardziej złowroga, niż dziewczyna kiedykolwiek przypuszczała.

    Autorka ponownie zachwyca ostrą, sugestywną prozą, wyczuloną na emocje i lęki młodych kobiet. Pisarka z niezwykłą precyzją oddaje psychologiczne niuanse, intensywne relacje i dramaty bohaterek z krwi i kości.

    Opowieść przesycona jest żalem, gniewem i pragnieniem zemsty.

    Dwutorowa narracja stopniowo odsłania kolejne warstwy kłamstw, półprawd i wypartych wspomnień. Ogromnym atutem jest również sceneria: kanion i atmosfera małego miasteczka, w połączeniu z namacalnym, dusznym upałem lata, potęgują napięcie obecne w powieści.

    Warto podkreślić, że postacie w tej książce są celowo trudne do polubienia. Power nie nadaje im łatwych do przyjęcia masek ani nie próbuje ich usprawiedliwiać. Nan początkowo budzi współczucie, jednak im głębiej poznajemy jej historię, tym trudniej ją wspierać. To świadomy i odważny zabieg, dzięki któremu fabuła staje się jeszcze ciekawsza do śledzenia.

    „Zabójcze istoty” to powieść mocna, sugestywna i pełna zwrotów akcji.

    Naładowana gniewem i smutkiem nastoletniej dziewczyny książka pokazuje Rory Power w najlepszym wydaniu – bezlitosną w ukazywaniu złożoności queerowego dojrzewania. Efekt jest jednocześnie przerażający i oszałamiająco precyzyjny. Książka przyciąga i nie daje o sobie zapomnieć.

    To jedna z tych opowieści, która skłania do refleksji nad tym, komu naprawdę można zaufać. Jeśli lubisz mroczne historie pełne sekretów i niedopowiedzeń - „Zabójcze istoty” będą strzałem w dziesiątkę. A do tego ta okładka – absolutnie zachwycająca. Dziękuję @wydawnictwojaguar za egzemplarz recenzencki!❤️

piątek, 15 sierpnia 2025

Recenzja - „Afirmacja” Jeff VanderMeer

„Afirmacja” to trzeci tom z serii Southern Reach. VanderMeer plecie w nim opowieść o tajemniczym obszarze zwanym „Strefą X” - miejscem, które pewnego dnia zostało odcięte od reszty świata dziwną, niewytłumaczalną granicą. Co ją spowodowało? Jakie prawa nią rządzą? I co dzieje się wewnątrz?


Autor zabiera czytelnika w hipnotyzującą podróż, w której realizm przenika się z eko-horrorem.

Styl narracji jest intensywniejszy, niż w dwóch poprzednich częściach. Tom trzeci jest pełen zmysłowych obrazów i egzystencjalnego niepokoju, a historia ukazana jest z wielu perspektyw. Każda narracja nadpisuje poprzednią, odsłaniając nowe warstwy, a zarazem pogrążając nas w większym mroku przestrzeni, która oddycha własnym rytmem. Kilka surrealistycznych scen zasługuje na miano „scen zapierających dech w piersiach”, zwłaszcza prolog. Jest przepiękny.

Wcześniej VanderMeer był powściągliwy, drażnił czytelnika, prowadząc go po nitce do kłębka tajemnicy. Teraz pogłębia motywy transformacji i tożsamości — bohaterowie przechodzą przemiany, odzwierciedlające niepojęte procesy zachodzące w samej Strefie X.

Autor oferuje wystarczająco dużo satysfakcjonujących odpowiedzi i niespodzianek, by finał był fascynujący – jak w najlepszych zakończeniach seriali owianych tajemnicą, w duchu „Lost” czy „Twin Peaks”.

Cała seria to literackie doświadczenie, które łączy grozę, przepiękny język i filozoficzną refleksję. To „piękny terror” - przejmujący, surrealistyczny, magiczny, a jednocześnie.. niepokojący. To opowieść o ekologii, kosmosie i granicach poznania. Zdecydowanie jedna z najlepszych serii science fiction, jakie czytałem.

Southern Reach jest podróżą, w którą warto wyruszyć. Polecam każdemu, kto lubi literaturę zanurzoną w atmosferze tajemnicy. Dziękuję @znakjednymslowem za egzemplarz recenzencki! 


 Zeszłego lata Luce, Edie, Jane i Nan wypłynęły łodzią na pożegnalną kąpiel w jeziorze. To była idealna letnia noc. Wróciła tylko jedna z nich.


Nan od początku powtarzała to samo: nie wie, co się stało. Edie, Jane i Luce po prostu... zniknęły. Jakby rozpłynęły się w mroku.


Rok później, w rocznicę tragedii, całe miasteczko zbiera się nad wodą, by uczcić pamięć zaginionych. Nan znów wkłada tamtą sukienkę. Czuwanie przy świecach zostaje przerwane, kiedy nagle pojawia się Luce.

Żywa.

I nikt nie jest bardziej zszokowany niż Nan. Bo ona dobrze pamięta, co zrobiła tamtej nocy.

Zabiła je. Wszystkie trzy.




czwartek, 7 sierpnia 2025

Recenzja - „Cały ten błękit” Mélissa Da Costa

    Są książki, które się czyta, i są takie, które się przeżywa. „Cały ten błękit” to zdecydowanie ta druga kategoria – powieść, która zostaje z czytelnikiem długo po przewróceniu ostatniej strony.

    Głównym bohaterem jest Emile – mężczyzna, który właśnie dowiedział się, że choruje na Alzheimera. Zamiast jednak pogrążyć się w smutku czy leczeniu, Emile postanawia… wyruszyć w podróż. Zamieszcza ogłoszenie z poszukiwaniem towarzysza drogi. W odpowiedzi pojawia się Joanne – tajemnicza, milcząca dziewczyna, niosąca ze sobą niewidoczną ranę.

    Tak rozpoczyna się ich wspólna podróż przez Pireneje, brzegi jezior i małe francuskie miejscowości. Kamper staje się ich domem, a napotkani po drodze ludzie i tereny – lustrem dla ich własnych historii, strachów i nadziei. To nie tylko fizyczna wędrówka, ale przede wszystkim emocjonalna droga ku zrozumieniu siebie i akceptacji nieuchronnego. To historia, która wzrusza, ale nigdy nie popada w melodramat. To piękna celebracja życia, miłości i przemijania – cicha, pełna wrażliwości, a przy tym niezwykle ludzka.

    Emile i Joanne to para niezwykłych bohaterów. Ich relacja rozwija się powoli, z delikatnością, której próżno szukać w wielu współczesnych powieściach. Joanne szybko staje się postacią bliską sercu. Jej wewnętrzna przemiana wzbudza sympatię i podziw.

    Styl Mélissy da Costa zachwyca. Jest poetycki, ale przystępny. Autorka potrafi ubrać najprostsze emocje w piękne słowa bez przesady i patosu. Książka porusza ważne tematy: chorobę, stratę, samotność, ale robi to z niesamowitą subtelnością. Nie epatuje bólem, nie szuka tanich wzruszeń, a mimo to (a może właśnie dlatego?) dotyka bardzo głęboko.

    To powieść o porządkowaniu chaosu codzienności w obliczu tego, czego nie da się uporządkować. O tym, że czasem wystarczy jeden krok.. by zacząć żyć naprawdę.

    Ostatnie 100 stron pochłonąłem ze łzami w oczach. Zakończenie poruszyło mnie do głębi – mocne, a jednocześnie absolutnie prawdziwe. Nie spodziewałem się wyborów, jakich dokonają bohaterowie, nie sądziłem, że aż tak to mnie poruszy. Historia była tak realna, że miałem wrażenie, jakbym podróżował razem z nimi. Śmiał się, wzruszał, myślał i czuł – i za to jestem tej książce ogromnie wdzięczny. 

    „Cały ten błękit” to według mnie klasyk współczesnej literatury w najlepszym wydaniu. To książka, która otula jak ciepły koc w chłodny wieczór. Powieść obowiązkowa dla każdego, kto szuka w literaturze nie tylko rozrywki, ale i refleksji. Dla tych, którzy chcą się zatrzymać, spojrzeć w głąb siebie i poczuć… coś prawdziwego. Absolutnie kocham. Dziękuję @znak_literanova za egzemplarz recenzencki!




sobota, 2 sierpnia 2025

SEASON: A letter to the future - recenzja gry

Season: A Letter to the Future is a breathtaking, cozy exploration game that blends narrative, photography, sound recording, and journaling into one meditative experience. Set in a mysterious world shaped by distinct eras known as "seasons," humanity collectively loses all memory when one season ends and another begins. You play as a young woman who sets out on a journey to document the final days of the current season — capturing its essence through photos, recordings, sketches, and conversations.

Your goal is to preserve the knowledge, culture, and emotions of this fleeting time so that the next generation — living in a future season — may understand what once was. It’s an emotional and introspective journey, one that encourages you to slow down and truly observe the world and its people.

The story is deeply touching, the art direction is stunning, and the music is perfectly paired with the tone of the game. It’s a fairly short game, averaging around 7-10 hours, but it rewards curiosity. While some players reportedly finish it in 3–4 hours, I can’t imagine rushing through such a rich world — there’s just so much to explore, read, and feel.


A major highlight of the game is how you can build your own journal. You choose what to include — your photos, voice recordings, quotes from people you meet, and your thoughts. This level of creative freedom makes the journey feel deeply personal and reflective, turning your playthrough into a unique time capsule of the season you experienced...

If you enjoyed narrative-driven experiences like Lost Records or Clair Obscur, this will likely be one of your favorites of the year too.




Recenzja - „W kręgu kłamców” Kate Francis

Siedmioro nastolatków trafia do opuszczonego motelu na odludziu – bez zasięgu, bez Wi-Fi, bez drogi ucieczki. Wkrótce okazuje się, że nie są tam przypadkiem. Ktoś ich obserwuje. Ktoś zna ich tajemnice. Rok wcześniej troje uczniów z ich szkoły zginęło w pożarze, który do dziś owiany jest tajemnicą. Teraz anonimowy mściciel daje im jasno do zrozumienia: zna prawdę o tym, co wtedy naprawdę się wydarzyło – i nie wypuści ich stamtąd, dopóki każdy sekret nie ujrzy światła dziennego.

To historia z dobrze znanym motywem: „wiemy, co zrobiłeś – czas ponieść konsekwencje”. Osobiście bardzo lubię ten trop, a tutaj został poprowadzony z wyczuciem i napięciem. Już od pierwszej strony książka wciąga! Grupa musi stać w wyznaczonym kręgu wokół motelu, a co godzinę (szantażowani groźbą ujawnienia prawdy sprzed roku), zmuszeni są do wypchnięcia poza linię kolejnego z uczestników – na pewną śmierć. Ktoś dokładnie wie, co zdarzyło się rok temu i jak byli w to zamieszani.

Historia opowiedziana jest z kilku perspektyw, z czego główne należą do Any – introwertycznej siostry bliźniaczki jednej z ofiar pożaru – oraz Ellisa, kapitana szkolnej drużyny sportowej i samozwańczego lidera grupy. Bohaterowie są mocno oparci na znanych schematach – mamy influencerkę, streamera, outsiderkę, sportowca. Liczyłem na to, że wyjdą poza te ramy, ale większość z nich nie została lepiej zarysowana i pozostała jednowymiarowa. Czasami trudno było ich od siebie odróżnić. 

Mimo to, w kluczowych momentach ich wybory potrafiły zaskoczyć, a niektóre sceny naprawdę działały emocjonalnie. Muszę też przyznać, że śmierć jednej z moich ulubionych postaci mocno mnie poruszyła, choć była.. narracyjnie uzasadniona.

Jako fan horrorów doceniam subtelne nawiązania do klasyków – zwłaszcza odniesienie do Normana z „Bates Motel”, co od razu przykuło moją uwagę. Takie smaczki potrafią ucieszyć fana bez zbędnego epatowania. To szybka i intensywna lektura (przeczytałem ją za jednym posiedzeniem!), z dobrze rozłożonym napięciem i solidnym finałem. Może nie zostanie w głowie na długo, ale dostarcza to, czego oczekuje się od młodzieżowego thrillera.



Recenzja - „Familia Grande” Camille Kouchner

 „Wchodził do mojego pokoju i – wykorzystując czułość oraz łączącą nas więź, nadużywając zaufania, jakim go darzyłam – całkiem łagodnie, bez przemocy, zakorzeniał we mnie milczenie.”

To jedna z najtrudniejszych lektur, jakie przyszło mi przeczytać w tym roku. Autorka, opowiadając swoją historię, nie przedstawia się jako mała, przestraszona dziewczynka uwięziona w mroku, lecz jako dojrzała kobieta – gotowa przemówić, zrzucić z siebie wstyd, winę i horror, który przeżyła. ⠀

To wstrząsająca historia o dysfunkcyjnej rodzinie z wyższych sfer Francji. W rodzinie inteligencja była stawiana ponad wszystko – jeśli ojczym postępuje w brutalny sposób, to rzekomo po to, by „czegoś ich nauczyć”. Oszołomieni wydarzeniami lat 80., wolą milczeć – i właśnie wtedy podstępnie uruchamia się mechanizm milczenia. ⠀

Autorka dorastała w rodzinie zbudowanej na micie wolności bez granic. Potworami okazali się nie obcy, lecz ci najbliżsi – członkowie rodziny, wszyscy, którzy stworzyli własną wersję utopii, w której nie istniały ograniczenia, tabu ani szacunek. Matka autorki, Évelyne Pisier – feministka i politolożka – utożsamiała aktywność seksualną z wolnością, niezależnie od wieku, i tę „filozofię” przekazywała swoim dzieciom, tworząc przerażającą atmosferę nadmiaru i nieobecnych granic. ⠀ ⠀

Największą siłą tej książki jest jej zwięzłość. Chaotyczna, fragmentaryczna proza sprawia wrażenie surowego szkicu, co jednak tylko podkreśla autentyczność i szczerość narracji. Na 170 stronach znajdziemy momenty, w których jedno słowo potrafi zawrzeć cały ból i sens. Jesteśmy wrzuceni w świat autorki jako obserwatorzy jej wspomnień, emocji, relacji z matką, ojcem, dziadkami, rodzeństwem. ⠀ ⠀   ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀

Lektura jest smutna, szybka, pozbawiona upiększeń. Narracja surowa – przypomina mi „Mur duchów” Sarah Moss – a za tą surowością kryje się tragizm i emocjonalny ciężar obu historii. Kouchner nie boi się mówić wprost o kazirodztwie. To książka ryzykowna i niebezpieczna, ale potrzebna. Oczyszczająca. I bardzo ważna. Dziękuję @wydawnictwoczarne za egzemplarz recenzencki i kolejną treściwą lekturę. 




Recenzja - „Przyjaciele Muzeum” Heather McGowan

Dzień Diane, dyrektorki muzeum, zaczyna się rano, kiedy dostaje pilny telefon. Już o 5:30 spotyka się z prawnikiem, który informuje ją o splądrowaniu artefaktów z kolekcji indyjskiej – i o tym, że władze zaczęły już zadawać niewygodne pytania. To najgorszy możliwy moment, bo wieczorem ma się odbyć Gala – najważniejsze wydarzenie roku, które może uratować reputację muzeum i otworzyć drogę do nowych, hojnych darczyńców. ⠀

Koncepcja tej książki jest fantastyczna: zamiast skupiać się na tym, co zazwyczaj eksponowane, McGowan zagląda za kulisy i przygląda się ludziom – ich obowiązkom, relacjom, osobistym dramatom. Ograniczenie akcji do 24 godzin tylko wzmacnia to wrażenie – historia rozwija się w czasie rzeczywistym, a my możemy jedynie wyobrażać sobie, co musi się dziać przez pozostałe 364 dni w roku.

Narracja prowadzona jest bez tradycyjnych rozdziałów – to ciągły strumień zdarzeń, rozbity na mikroperspektywy, przechodzące płynnie z jednej postaci do drugiej. „Przyjaciele muzeum” mają w sobie coś z „Białego Lotosu” czy „Sukcesji” – dramat, absurd, humor i soczyste konflikty nieprawdopodobnych charakterów.

Przez pierwsze kilkadziesiąt stron łatwo się pogubić – poznajemy ponad 50 (!) postaci, z których każda ma swoje zadanie, przemyślenia i historię. Niektóre wątki wydają się wprowadzone tylko po to, by pogłębić chaos i zasugerować, że muzeum tonie nie tylko w sensie symbolicznym. Bywa, że niektóre epizody nie wplatają się w główną narrację i wydają się nieco ciężkawe – ale koniec końców, wszystko to buduje gęsty, tętniący życiem portret instytucji.

Warto dodać: to nie książka dla niecierpliwych. McGowan wymaga od czytelnika skupienia i akceptacji tego narracyjnego bałaganu. Jeśli jednak uda Ci się „złapać rytm” – lektura przynosi sporo satysfakcji. Trzeba się zrelaksować, przestać usilnie śledzić każdą postać i po prostu chłonąć sytuacje, które pojawiają się jak podsłuchane rozmowy.

Ta błyskotliwa, zabawna, ironiczna i nieprzewidywalna powieść pokazuje, że za błyszczącą fasadą kultury często kryją się zmęczeni, niedosypiający ludzie, którzy codziennie walczą o to, by wszystko wyglądało na dobrze zorganizowane.

A czy Diane i jej zespół ostatecznie uratują Galę – i muzeum? Tego Ci nie zdradzę. Przekonaj się sam. HBO, serio, bierzecie to. Idealny materiał na limitowany serial. Dziękuję @wydawnictwoliterackie za egzemplarz recenzencki! 



Recenzja - „W kręgu kłamców” Kelsey Cox

  
  Ekskluzywna impreza urodzinowa w rezydencji na klifie zamienia się w scenę zbrodni. Tuż przed zdmuchnięciem świeczek ciało spada z balkonu na parkiet... Kto zginął? A Kto zabił?

    Autorka świetnie operuje gotycką stylistyką – dom, który staje się niemal osobnym bohaterem, pełen mroku i symboliki. Czuć echo „Rebeki” i innych klasyków gatunku. Jedna z bohaterek ostrzega nawet przed „przesunięciem się domu w przestrzeń przejściową(liminalną)”. Narracja podzielona jest na mieszające się linie czasowe i posiada krótkie rozdziały – książkę dosłownie się połyka.

   

  Bohaterki – Dani, Órlaith, Mikayla i Kim – każda wnosi coś innego. Dani, nowa macocha, zmaga się z depresją poporodową i brakiem wiary w siebie jako matka – jej wątek był dla mnie najmocniejszy. Órlaith, przesądna niania, przeczuwa katastrofę. Mikayla, przyjaciółka solenizantki, ma więcej do ukrycia, niż się wydaje. Kim, była żona, nie potrafi odpuścić. Żadnej z nich nie da się łatwo polubić – są złośliwe, nieprzewidywalne, ale fascynujące.

   Choć reklamowana jako thriller, książka często skręca w stronę dramatu psychologicznego – i robi to świetnie. Byłem w szoku, że to debiut – styl Kelsey Cox jest precyzyjny.. z charakterem, czasem zabawny (kiedy trzeba). Od razu trafia na moją listę autorek „do kupowania w ciemno”.

  Finał? Warty każdej strony. Nie odgadłem, kto zabił – co w tym gatunku jest dla mnie złotym standardem. Cudownie się bawiłem. Polecam! Dziękuję @wydawnictwootwarte za egzemplarz recenzencki! Premiera 13 sierpnia!⠀⠀